Jednak wróciłyśmy wczoraj.. Tam było wspaniale, po tygodniu czuliśmy jeszcze niedosyt. Nie będę Was zanudzać, jak to Locus z zapartym tchem latała za patykami w lesie, jak to wsadzała nos w mrowiska, jak lizała mnie rano na powitanie... Napiszę tylko o najważniejszych wątkach. Więc do roboty.
Siedziałyśmy sobie swobodnie przy stoliku do kawy w naszym małym, przytulnym domku. Tata był na rybach, brat 15 min. temu wyszedł w las bawić się w ninja (ma 14 lat). Nagle mnie też naszła ochota na spacer, więc zapięłam smycz i wyszłam z Locus na spacer. Przeszłyśmy już z piętnaście kroków oddalając się na tyły domku, aż nagle pies pociągnął mnie tak, że niemal nie straciłam równowagi. Gdybym ją puściła popędziła by w las, ale ja taka głupia nie byłam. Szłam za nią snując domysły co w nią wstąpiło. Poprawka - "szłam" to złe słowo - pół biegłam. Raz na jakiś czas przystawała, by powęszyć i się porozglądać. Potem znów wróciła do tego swojego zabójczego marszu. Prowadziła mnie tak na napiętej smyczy ponad 15 min., więc 100m to nie było. I w końcu za górką dostrzegłam mojego brata. Nie wiem, po jakiego grzyba mnie do niego prowadziła, ale poczułam się jak przewodnik Alexa w tandetnym ale lubianym "Komisarz Alex", który właśnie doprowadził swojego przewodnika do poszukiwanej ofiary.
Z zapałem opowiedziałam o tym tacie. Brat oczywiście mi nie uwierzył, ale to już nie mój problem. Nigdy nie wierzył w wybitne umiejętności Loci. Locus, byłam z niej dumna. Tak jakoś. Podjęliśmy próbę nauczenia jej tropienia. Tata przeczytał jedną książkę (a nawet nie, wstępne ćwiczenia) i postąpiliśmy według jego wskazówek. Wydeptany trop ok. 350m z niewidoczną dla psa kryjówką. Dwa razy się nie udało. Była to wina źle dobranej trasy. Ale za trzecim razem pies z nosem przy ziemi miewał chwile zwątpienia, lecz po chwili perfekcyjnie doprowadził nas do celu, którym był mój brat schowany za drzewem. Trasa była pokręcona, Loca mogła oprzeć się jedynie na węchu. Udało jej się, doszła do celu.
Planuję zakup jakiejś książki o tropieniu, gdyż Loca ma zadatki. Uwielbia węszyć, kocha to. A goldeny są w tym świetne. Ona też. Czemu by więc nie spróbować, skoro widać, że to na prawdę ma sens?
Źle dobrałam słowo "nauka". Raczej "próba socjalizowania" bądź "niewybitny początek". Gdyby chociaż był koniec.
No cóż - goldeny wodołazami, aportery, psy dowodne. Błona między palcami chyba nie służy do rozczulania właścicieli. Locus uwielbia wodę, włazi łapami do każdego wejścia dowodnego nad jeziorem, a na obozie będą zajęcia w wodzie. Najwyższy czas oswoić tego tchórza z pływaniem.
Wzięliśmy Locę pod koniec wakacji. Na socjalizację nie było zbyt wiele czasu, przynajmniej przy naszych warunkach. Dwumiesięcznego szczenięcia nie mieliśmy zamiaru wsadzać do jeziora, a potem zrobiło się po prostu zimno. Ta jesień nie należała do najcieplejszych. Zima - wiadomo. Wiosną próbowaliśmy, ale strach jak cholera. Na siłę bez kostiumów wciągać nie mieliśmy zamiaru. Wyjechaliśmy w zeszłym tygodniu na wakacje. Przez pierwszy tydzień zimno jak jesienią, deszcz, burze, ziąb. Chodziliśmy w kurtkach, więc co tu mówić o kąpieli. Gdy już zrobiło się ciepło, z kolei ja nie mogłam się kąpać - z powodów znanym dziewczynom. Dopiero dzisiaj poszliśmy z psem na plażę, a powiedziałam sobie że przed obozem Loca popłynie. No i popłynęła.
Wszelkie próby zachęcania cmokaniem i wabieniem nie wypalały. Locus zwiewał, najwyraźniej wiedząc do czego zmierzamy. No cóż, rodzice jednak odpuścić. Ja też pomyślałam, że jak zobaczy, że to coś fantastycznego, załapie. Ale cóż, do teraz nie wiem, czy tak się stało. Lecz ja wiedziałam, że pływanie to będzie konik Loci. Ona kocha wodę! Wzięliśmy ją na ręce i włożyliśmy do wody. Myśleliśmy, że tam jest płycej, lecz Locus straciła grunt. Ja byłam po szyję w wodzie. Nim się obejrzeliśmy, psina już płynęła! Ale.. prosto na mnie.
Płynęła pieskiem, pochłeptując wodę. Byłam w siódmym niebie - mój pies pływa! Lecz widok dramatycznie płynącemu ku tobie psa nie jest dość przyjemny. Szukając oparcia, Loca po prostu się na mnie rzuciła.
Wiem, że to okropnie zabrzmiało, ale nie chodzi o to, że rzuciła się na mnie z kłami. Natarczywie próbowała na mnie wejść, uczepiając się pazurami zakątków mojego ciała. Wyszłam z wody cała podrapana - 14 czerwonych, wypukłych pręg - na dekolcie, ramionach, nogach. Wygląda to potwornie, ale źle nie jest, bo przywołuje mi przed oczy obraz płynącej Loci.
W każdym razie wyszła z wody (pff, uciekła!) radośnie merdając ogonem, ale drugi raz się wsadzić nie dała.
Płynęła pieskiem, pochłeptując wodę. Byłam w siódmym niebie - mój pies pływa! Lecz widok dramatycznie płynącemu ku tobie psa nie jest dość przyjemny. Szukając oparcia, Loca po prostu się na mnie rzuciła.
Wiem, że to okropnie zabrzmiało, ale nie chodzi o to, że rzuciła się na mnie z kłami. Natarczywie próbowała na mnie wejść, uczepiając się pazurami zakątków mojego ciała. Wyszłam z wody cała podrapana - 14 czerwonych, wypukłych pręg - na dekolcie, ramionach, nogach. Wygląda to potwornie, ale źle nie jest, bo przywołuje mi przed oczy obraz płynącej Loci.
Spojrzenie z serii - jak śmieliście mi to zrobić? |
W każdym razie wyszła z wody (pff, uciekła!) radośnie merdając ogonem, ale drugi raz się wsadzić nie dała.
Teraz albo będzie ciekawska chciała spróbować raz jeszcze, albo jeszcze bardziej panicznie będzie się bać. To się okaże.
Hmm... To zdjęcie dziwnie wyszło |
Tam było tak pięknie! |
No cóż, cóż by jeszcze? Może zakończmy tym, że w niedziele wyjeżdżam na dwa tygodnie na obóz konno-tenisowy. Będę tęsknić z Locus, ale za to jak wrócę, od razu wybieram się na DCDC Poznań, a potem pod Warszawę, gdzie razem wybieramy się na warsztaty.
Pozdrawiam i życzę miło spędzonej drugiej połowy wakacji!
Będę tęsknić za moją Panią... |